Sunday 19 October 2014

10 grzechów prelegenta.

Bo nikt nie jest bez wad...


     Wydawać by się mogło, że zrobienie prelekcji, szczególnie jeśli ktoś zajmuje się tym dłużej niż jednorazowo, nie jest wybitnie trudne. Masz wiedzę na jakiś temat, stajesz przed salą pełną ludzi (chyba, że jesteś zbyt tępy aby prawidłowo opisać prelkę) i mówisz. Cóż, nie takie to łatwe. 10 lat jako prelegent (albo 11, nie jestem pewny) to i 10 rzeczy, których nie robić.

1. Zbyt wąski, niszowy temat.


     Ogólnie znanie się na tym o czym się mówi to dobry pomysł, chyba że nasza specjalizacja jest wybitnie wąska, także nie zainteresuje nikogo poza prowadzącym. Zrobienie prelekcji o tym, jak można sfinansować swoją planszówkę to dobry pomysł, czytanie FAQ do jednej z usług Steama to już pomysł wybitnie kiepski. Wina w takich wypadkach jest też po stronie orgów, którzy takie pomyłki puszczają.

2. Zbyt szeroki temat.


     Przeciwieństwo punktu powyżej, z czego warto zauważyć, że to nie jest wadą w bloku dla początkujących. Jak ktoś przyszedł na konwent, bo znajomi kazali i chce się w trakcie dowiedzieć o co chodzi z Supernaturalem albo RPGami, to wtedy ucieszy się na widok prelki "RPG dla noobów", gdzie ktoś wytłumaczy co kostki, podręczniki i czemu DeDek ssie. Jednak, jeśli widzę prelkę pt. "Wszystko o RPG" i ktoś przez 50 minut (tak, tyle trwa prelka, nie pełną godzinę) tłumaczy definicję to sala zaśnie. Ogólnie, jak ktoś śpi na prelekcji to prelegent nie do końca wie co robi.

3. Czytanie slajdów.


     Ogólnie ten punkt dotyczy każdego wystąpienia publicznego, gdzie korzystamy z prezentacji (za wyjątkiem przedszkola). Ludzie umieją czytać, więc czytanie za nich nie tylko jest nudne ale też po prostu obraża ludzi na sali. Wrzucenie na slajd punktów, aby wiedzieć o czym teraz gadać to dobry pomysł, czytanie notki biograficznej z Wikipedii to pomysł godny debila, a nie prelegenta.

4. Skupienie się na datach a nie wydarzeniach.


     Specjalizacja osób, które studiowały historię, podawanie dat i nazwisk jest fajne na zajęciach z historii, nie na prelekcji. Owszem, daty są ważne ale ludzi na sali zwykle interesuje to, co wtedy się działo, a nie podanie że herr Dutlezen spotkał herr Mutzinetaga i się wzajemnie zastrzelili. Chciałbym wiedzieć, czemu się zastrzelili, jak przebiegł pojedynek a nie że było to 3 lipca.

5. Olewania zegarka.


     Tu można dać ciała na dwa sposoby: skończyć za wcześnie albo za późno. W pierwszym przypadku ludzie na sali poczują się z lekka olani. Rekordzista skończył po 20 minutach, bo ludzie na sali wiedzieli co to piramida Maslowa (w wersji, która jest podawana w gimnazjum). No kto by się spodziewał, że ludzie znają najbardziej rozpoznawalną piramidę z psychologii? Drugim wypadek to ludzie, którzy nie panują nad czasem i włażą z swoją prelekcją na następną. Prelekcja trwa 50 minut po to, aby ludzie mogli wyjść z sali a następny prelegent się przygotować (czy to podłączając sprzęt czy po prostu stając gdzie trzeba). Jak ktoś przekracza ten czas to trzeba delikatnie wywalić z sal. Na szczęście większość prelegentów wychodzi z założenia, że szanujemy siebie wzajemnie.

6. Nie ogarnianie tematu.


     Jeśli robisz prelekcję na jakiś temat, upewnij się że go rozumiesz. Wiadomo, że na sali może być ktoś z większą wiedzą w danej dziedzinie, ale jeśli nie rozumiesz podstaw to wybacz, ale zrobisz z siebie pośmiewisko. Dlatego ja nie tykam tematów czysto historycznych, bo po prostu nie bawią mnie na tyle, aby nauczyć się wszystkich dat, nazwisk i tak dalej. I z tego powodu nie robię też prelekcji o tadżyckim fandomie kucyków Pony, bo temat nie ogarniam i nie czuję potrzeby ogarnąć.

7. No kurwa, bo kurwa...


     Rozumiem, że czasami można wstawić mniej cenzuralne słowo, szczególnie jeśli prelekcja dotyczy Kapitana Bomby, jednak zbudowanie wypowiedzi godnej tępego dresa oznacza tylko jedno: ktoś pomylił bramę z salą prelekcyjną. 

8. Yyyy, bo ja, yyyy, chciałem, yyy.


     Poprawna dykcja, brak zacięć i widocznej paniki na widok ludzi w sali to oznaka, że jesteś przygotowany. Dukanie, czytanie z kartki (serio, nie wiesz o czym masz mówić?), zacinanie się i rozpaczliwe rozglądanie się po sali to oznaka, że przestrzeliłeś z tematem. Dobra rada: znajdzie trzy-cztery osoby na sali, które was słuchają i patrzcie na nie, zmieniając "rozmówcę" co jakiś czas. Prosta sztuczka, która pozwala zebrać myśli do kupy.

9. Zbaczanie z tematu.


     Coś co zdarza mi się, chociaż zwykle anegdoty są związane z tematem prelekcji (nigdy nie mówiłem, że jestem prelegentem idealnym). Owszem, kilka historyjek, które są mniej więcej na temat nikomu nie zaszkodzi, a i ludzie słuchają uważniej. Jeśli jednak na prelekcji o Supernaturalu, prowadzący robi 15 minutowy wykład o tym, czemu nie lubi grochówki to możecie rzucić w niego krzesłem.

10. Brak interakcji z salą.


     Niektórzy prelegenci tak bardzo siebie kochają, że nie pozwalają innym się odzywać. Po prostu robią 50 minutowy monolog na dany temat i dziwią się, że wszystko było warsztatowo poprawnie a ludzie przysypiali albo sobie poszli. Cóż, jak pozwoli się sali zadawać pytania to nagle sala sama mówi o czym chce posłuchać. Albo wymieni się swoimi przemyśleniami. Jak sala ma mieć mordę w kubeł to po prostu oleje prelegenta. 

Coś na kształt podsumowania.


     Wiem, że powyższa lista nie jest jakaś super odkrywcza, ale ostatnio trafiłem na paru kretynów, którzy uznali że pusta sala na prelekcji to nie oznaka tego, że prelgent i orgowie dali dupy po całości. Inny "geniusz" uznał, że jak na 40 osób na sali 4 sobie słodko chrapią to też jest to norma konwentowa. Cóż, nie wiem, u mnie ludzie się odzywają a nie śpią.

Sunday 12 October 2014

Podsumowanie sezonu 2014

Czas podsumować to, co działo się w sezonie konwentowym 2014.

     Dla tych, co średnio rozumieją moje podejście do tematu, sezon konwentowy zwykłem liczyć od Pyrkonu do Poznańskich Dni Fantastyki (przez co część osób kojarzy mnie jako część fandomu z Poznania). W tym roku okazało się, że zawitałem na kilka konwentów, które nie były na mojej liście. Co więcej, zgodnie z danym na nich słowem sezon 2015 zacznie się znacznie wcześniej niż planowałem. Moje gardło boli na samą myśl.

Pyrkon 2014 - rave, wild party.


     Największy konwent w Polsce, jeden z największych w Europie, ponad 20 tysięcy uczestników, ekipa orgowska, która jest w stanie opanować tabuny ludzi i odwieczny problem z brakiem miejsca. Poza tym, że dwa razy była konieczność ewakuacji sali (za dużo ludzi, za mało przestrzeni) i pojawiła się pierwsza z moich psycho, wspominam Pyrkon wyjątkowo ciepło. Nowi znajomi, nowe tematy prelekcji, surfowanie na tłumie, dzikie pogo na Percivalu. Znajoma, która po dzień dzisiejszy wypomina mi, że patrzyłem się jej na IDka (a jak mam wiedzieć jaka ksywa?) zamiast się od razu przywitać. Do tego skakanie z pociągu na swej stacji domowej. To był wyjątkowo udany konwent, nawet jeśli dano mi 40 lat na karku. Cóż, czasy gdy byłem piękny i młody minęły dawno temu. 

Xsiokon - Gniezno i szlak masoński.


     Ciężko nazwać konwentem dwie prelekcje (w wersji rozszerzonej) na zaproszenie klubu z Gniezna. Trzeba przyznać, że jak na imprezę robią na szybko, z jednym powieszonym plakatem to frekwencja była zacna. Około 40 osób, część nawet przyjechała specjalnie z Poznania. Ciekawie było przyjechać, zrobić prelekcje a potem zwiedzić dawną stolicę Polski. Co prawda szlak masoński oznaczony jest tak, że albo wie się dokładnie czego szukać albo się zgaduje, ale nie można mieć wszystkiego. I czuję, że w lutym znów zawitam do tego miasta, tym razem na pełnoprawnym konwencie.

Szczeciński Dzień z Fantastyką - ktokolwiek widział, ktokolwiek wie.


     Ten moment w którym w znacznie większym mieście na konwencie jest mniej osób niż na Xsiokonie to moment w którym człowiek orientuje się, że coś poszło nie tak. Na pewno reklama, na pewno danie namiarów i na pewno zaproszenia. Impreza okazała się zasadniczo kameralną, jednak porażką. Może za rok będzie lepiej?

Wrocławskie Dni Fantastyki - bo dojazd musi boleć.


     Z jednej strony sprawnie zorganizowany konwent w ciekawej lokalizacji, z drugiej strony dojazd potrafił zabrać półtora godziny. Dla osób bez samochodów uczestnictwo w ostatnich godzinach programu wiązało się z brakiem wygodnego powrotu do noclegowni. Prelekcja o symbolice, z prezentacją (w złym formacie, aby było weselej) wyszła nieco zbyt chaotycznie, za to prelekcja "o północy" wyszła niezwykle merytorycznie i elegancko. Czy odwiedzę miasto mostów, którego wybitnie nie lubię? Może, jednak nie stoi ono wysoko na mojej liście.

Copernicon - lans, bans i świetna komunikacja.


     Konwent, który raczej należy do mniejszych niż większych, w mieście które kojarzy się z morderczą kostką brukową na rynku i moherem. Mimo to orgowie z którymi dało radę załatwić wszystko (w tym większą salę) od ręki czy szarfy dla Macek. Gra miejska, w której miałem przyjemność pomagać, okazała się świetną zabawą dla wszystkich. Do tego nowe znajomości, zaproszenie na Toruńskie Dni Fantastyki (które są przed Pyrkonem 2015) z którego na pewno skorzystam. No i położenie konwentu wyjątkowo dogodne. Pierwsza prelekcja, gdzie faktycznie bez prezentacji nie dało rady i za pomoc w przygotowaniu serdecznie dziękuję Cathii.

Poznańskie Dni Fantastyki - koniec sezonu.


     Klasycznie kończę sezon w Poznaniu, na imprezie która odbywa się na Zamku (najbardziej klimatyczne miejsce w tym roku, w dodatku sale przystosowane do prowadzenia prelekcji). Z ciekawostek, to padło zapewnienie o auli na Pyrkonie 2015 (na co mam pół sali świadków) a orgowie zapomnieli, że prelekcja Supernaturalowa ma dwie godziny. Niemniej konwent uważam za udany, mimo że nie dałem rady dotrzeć na imprezę (za co wszystkich, z którymi miałem się napić serdecznie przepraszam).

Gdzie mnie nie było i gdzie będę za rok.


     Zwykle można mnie złapać na Polconie, jednak w tym roku ani nie było zaproszenia, a sama lokalizacja była tak odległa, że nie opłacało się tam tłuc. Niestety, jeśli ktoś mieszka w mieście paprykarza i upadłej stoczni to czasami ma 12h w pociągu na konwent. Z tego samego powodu nie jestem w stanie odwiedzić Falkonu, mimo że miło wspominam ten na którym byłem (i gdzie w czasie prelekcji traciłem przytomność z racji zapalenia płuc, a ludzie nie dali wejść osobie po mnie do sali). GeekDay w Szczecinie zasadniczo nie był dla mnie kuszący, poza tym orgowie dali mi wstępnie błędną datę(kolidującą z Coperniconem) i nic na niego nie przygotowałem. Cóż, zamiast mnie były osoby którym udało się mieć pustą salę, podziwiam.
     Na pewno w przyszłym roku odwiedzę Gniezno i Toruń, oczywiście będę na Pyrkonie i Coperniconie. Czy odwiedzę Polcon w Poznaniu? Oczywiście, że tak! Czy będę dalej działać w szczecińskim Artefakcie? Z pewnością tak, w końcu obiecałem zrobić grę miejską. Z pewnością będzie też druga edycja Xsiokonu, pytanie w jakim mieście. I możliwe, chociaż nie obiecuję, że wydam tę cholerną książkę.

Sunday 27 July 2014

Maski

Notka, która dojrzewała w moim łbie przez dłuższy czas ale w końcu pewne sprawy dały kopa mej leniwej psychice. Będzie osobiście i mało przyjemnie.
Każda znana mi osoba nosi maskę, mniej lub bardziej zgodną z jej naturą. Czasami są to maski delikatne, jak makijaż, czasami to grubo ciosane pancerze, mające chronić nas przed jebaną ludzkością. Teoria człowieka-aktora wywodzi się z antycznej Grecji i jeśli ktoś jej nie zna to ubolewam nad jego ogólnym brakiem wiedzy podstawowej. Dlatego inaczej postrzegają nas ludzie, których znamy od dziecka a inaczej znajomi z pracy (czy szkoły).
Co jednak jest ważne w jednej z najstarszych teorii na świecie? To, że nie jesteście w stanie nigdy poznać drugiej osoby, ba nawet ona sama nie jest w stanie siebie znać. Bo pierwsza maska, jaką zakładamy to ta dla samego siebie. To właśnie ją widzicie w lustrach i uważacie za siebie. To ona jest jedną z najważniejszych tarcz jakie posiadacie. Następna maska, która się nosi to ta dla naszych najbliższych, niekoniecznie dla rodziny. To nasze zalety, to co jest według nas poprawne. Jest też maska dla wrogów, czyli to co ma przerażać, nasze wady. Dalej idzie rola społeczna, moda społeczna (dżendeeer) i oczekiwania. I co można z tym wszystkim zrobić? Ano niewiele, bo sam fakt, że wiemy jak wyglądają nasze maski niewiele zmienia. Dopiero kiedy dana osoba widzi nas innymi niż do tej pory to oznacza zmianę. Czasami, gdy ktoś odpowiednio długo się stara to jest w stanie widzieć nas lepiej niż my sami, całkowicie bez maski. Ostateczne zaufanie, które zdarza się niezwykle rzadko. Takich osób jestem w stanie wymienić może trzy, z czego nie wszystkie wiedzą wszystko.
W końcu, ktoś kto wie o nas wszystko jest kimś, kto może nas zranić bardziej niż nasze własne lęki, demony oraz niespełnione nadzieje.

Saturday 24 May 2014

Bo gry to poważna sprawa...

Co jakiś czas odpalam sobie gierkę i gram, zresztą nie różnię się pod tym względem od większości moich znajomych. Czasami jest to coś dla jednego gracza, częściej coś multi, czy to LoadOut czy LoL czy inne wynalazki (EVE bo to gra dla największych skurwieli wśród graczy). I co jakiś czas obserwuję ludzi, dla których gry są połączeniem religii, seksu, dragów i sensu życia. Smutnych ludzi z włochatymi dłońmi.

Chciałbym napisać, że rozumiem takie podejście ale nie da się. Wiadomo, gram tak aby w miarę możliwości wygrać, raz lepiej a raz gorzej. Jednak nie mam w zwyczaju miotać kurwami na prawo i lewo, obwiniając każdego o to, że gra nie idzie. Co więcej, nie mam zwyczaju nawet siedzieć nad stronami gdzie są opisywane taktyki innych graczy. Mechanika gry, owszem, tego się uczę (w sumie dotyczy to tylko EVE), jednak nic więcej. Transmisje wszelkiej maści "sław" z YouTube uważam za równie nudne jak relacje z tego jak rosną grzyby. Rozumiem, są różne gusta, jedni lubią muzykę, inni słuchać rymowanek machając łapą w przydużym ubraniu. Jednak cały kult Gamerów (bo nawet nie wypada napisać Graczy, w końcu to są Gamerzy a granie to sport) jest dla mnie po prostu pocieszny. Czemu?

Tru pro gamer z KotBurgera

Spójrzmy najpierw na zachowanie ludzi w większości masówek: masa bluzgów, wyłażenie z gry (ragequit chociaż foch lepiej pasuje) bo ktoś ubił nasze piksele. A takie ładne były, amerykańskie. Do tego obelgi. Od razu uprzedzam "bo tak jest tylko w LoLu", jak wieki temu łupałem w StarCrafta to takie same teksty leciały. Podziwiam ludzi, dla których przegrana gra jest tragedią.

Ultra pro gamer z okrzykiem bojowym
Patrząc z boku, fanatyzm niektórych graczy jest rozkosznie pocieszny. Po pierwsze usiłują przekonać wszystkich, że ichnie turnieje to sport (a pardon, e-sport), gdzie definicja wymaga aby był wysiłek fizyczny. Granie na kompie jest sportem w takim samym stopniu jak granie w szachy, używa się nawet podobnych zestawów mięśni (różnica jest taka, że grający w szachy mają szacunek do przeciwnika). Kolejny przykład pocieszności do podniecanie się stawkami w tych grach. Drogie dzieci, jeśli porównacie wygrane w turniejach w choćby i najpopularniejszego LoLa do wygranych w pokerze (może być przez neta) to się zdziwicie. Milionowe turnieje to pikuś (a dziesiątki tysięcy w EVE wysadza się dla zabawy, gracze w EVE to inny gatunek, np. są pomocni dla nowych), więc serio nie rozumiem czym się jarać? Że dzieciak, który wygląda tak że nawet jego własne ręka nie chce się z nim ruchać, umie grać na kompie? Co innego ma umieć? Śpiewać?

Oczywiście zaraz ktoś wyskoczy z tekstem, że piszę tak bo nie umiem grać. Grać umiem na tyle, aby sprawiało mi to przyjemność. Co więcej ostatnimi czasy gram dosyć regularnie, jednak nie uległem mentalnej rzeżące, aby podnosić hobby do rangi religii. Dalej wybieram dobry seks nad ciekawą grę i nie jestem w stanie pojąć osób które nie umieją cieszyć się grami. Bo te całe spiny, darcie mordy i okrzyki zabijają przyjemność z grania. Tworzą chorą atmosferę, napięcia i inny syf. To tylko gra, jak tego nie rozumiecie to niestety ale powinniście mieć zakaz.

Monday 31 March 2014

Gdzie się podziały recenzje?

Recenzje są, ale są dziwne. 

Jakby nie było, bez recenzji nie wiadomo by było na coś iść do kina, co czytasz i w co zagrać. Coś jednak poszło nie tak, skoro od pewnego czasu recenzje, zamiast powiedzieć jakie są mocne i słabe strony danej produkcji a potem skupić się na ewentualnych przemyśleniach, tak coraz częściej zamiast opisu grafiki dostaję opis roli ras, płci w grze. Roli, oczywiście, społecznej. 

Żeby nie było, rozumiem że gry w jakiś sposób kształtują światopogląd,

ale zapytam się czemu recenzja nie może być bez marudzenia, że postacie żeńskie nie ogrywają dużej roli albo są skąpo odziane? Szczucie cycem jest zagrywką niską i tępą ale z drugiej strony w strzelance nie interesuje mnie czy wpisuje się w nurt postmodernistycznego nihilizm i jakie rodzaje gender studies się pojawiają. Interesuje mnie ile jest spluw, jaki poziom trudności i fizyka gry. Zresztą dla marud "nie ma strzelanek z fajnymi postaciami kobiecymi" mam dwa piękne przykłady: Tomb Raider, szczególnie najnowsza część, która posiada sensowne przemiany postaci (jak na grę) i nie wali cyckami po oczach. Oraz Borderlands gdzie postacie występują w dowolnych układach, typach, archetypach. I większość postaci kobiecych nie tylko nie lata w stroju bikini ale ma sensowne motywacje. Mam jednak wrażenie, że piewcy pisania recki tylko o tym jak przedstawiono kobietę zapominają o tym, o czym zapomniała większość blogerów piszących o grach. 

Gry nie są najważniejszą częścią kultury masowej.

Zaryzykuję stwierdzenie nawet stwierdzenie, że nie są ważne. Wg różnych źródeł IEM w Katowicach obejrzało 60-80 tys. osób. Tyle co mecz lokalnej drużyny w piłkę nożną. Ogólna liczba graczy nie jest wysoka w stosunku do fanów telenoweli czy ogólnie telewizji. Blogerzy, będący z mego rocznika i okolic (plus minus 5 lat i mamy większość blogaskosfery, jeśli wierzyć tym co widzę na grupach social media) zapominają, że dalej większość społeczeństwa nie uznaje obrazu z gier za jedyny obowiązujący. Ba, większość nie uznaje nawet tego z telewizji, o ile posiadają dwie szare komórki, które nie strzeliły na siebie focha. Jednak dalej uparcie, nim znajdę opis mechaniki gry muszę przejść przez to, czy jest ona poprawna politycznie. Patrząc na to w ilu grach, powiedzmy że przypominającymi realny świat, tymi złymi są komuniści, czarni albo diabli wiedzą kto, to nie widzę różnicy między filmami, gdzie fabuła polega na "zabili go i uciekł". Czy przez to nagle każdy dzieciak chce strzelać do czarnych? Nie. Czy przez widok panny w bikini na Syberii każdy uzna, że to obowiązująca tam moda? Nie. Ludzie nie są aż tak głupi. Poza tym widzę pewny brak konsekwencji. szczucie cycem w większości gier będzie napiętnowane, zaś szczucie cycem z League of Legends jest całkiem spoko. Nie trafiłem jeszcze na jakiś wielki post gdzie ktoś piętnuje, że większość postaci żeńskich lata po arenie w strojach gdzie więcej widać niż jest chronione. Czemu Miss Fortune z topie i biodrówkach jest spoko a Lara Croft w typowym stroju dwudziestoparolatki (bluzeczka, spodnie, komplet który mijam w lato setki razy) jest przejawem seksizmu?

A może to nie spisek i wkurzająca maniera a moda?

Oto jak to widzę. Część recenzentów faktycznie wierzy w to, że gry mają tak wielki wpływ na świadomość, że nie można lecieć nawet z lekkimi stereotypami albo bawić się zbytnio konwencją (tu wszystko wygrywa Bulletstrom, gra zaczyna się pijacką zabawą a kończy cytowaniem Nietzschego) bo ktoś poczuje się urażony. Reszta zaś po prostu pisze jak wiodący, w ten sposób są publikowani i miedziaki z blogów spływają. Czy to jest wielki problem? Nope, ale obecnie ten blog też nie jest wielki.

Wednesday 26 March 2014

Pyrkon, Pyrkon, relacja.

Na potrzeby tej notki sugeruję słuchać oficjalnego hymnu Pyrkonu, czyli:


Ale po kolei. Zacznę od dnia zero, czyli czwartku. Akredytację udało się dopaść bez najmniejszych problemów. Całość (jako prelegent musiałem dać dokumenty czy ja to ja, a nie kto inny) zajęła z minutę. 

Piątek, czyli sauna.


Pierwszy dzień konwentu zaczął się dla mnie wesoło. Konkretnie telefonem, że moja pierwsza prelekcja (o Supernaturalu) wskoczyła z listy rezerwowej. Gżdacz dowiedział się o tym razem z ludźmi w sali, czyli z moim radosnym wejściem. Była to jedyna prelekcja, gdzie w sumie była jakaś przestrzeń. Następnie, zgodnie z moją tradycja znikłem z konwentu w celach zdobycia pożywienia. Cel osiągnięto bez strat w ludziach, co jest swoistym cudem, biorąc pod uwagę że tego dnia pobito rekord z poprzedniego Pyrkonu (12 300 ludzi). Tłum czekający przed salą RPG uświadomił mnie, że po pierwsze akredytacja sprawnie działa, a po drugie na sali miejsce będzie w domyśle. I było, część osób nie udało się dostać do środka. Tlen w środku był ale się zmył dosyć szybko. Dla tych co byli za drzwiami, w lochu albo po prostu się nudzą jest i nagranie prelki o byciu Mrocznym Władcą. Sama prelka wyszła zacnie, ludzie mimo braku tlenu byli w stanie rzucać we mnie chusteczkami. Po niej była akcja pt. przebranie. Z zacnego garnituru przebrałem się w równie zacne glany, bojówki i ruszyłem na koncert Percivala. Po kilu próbach udało się ustawić dźwięk i kapela pokazała na co ich stać. Klasycznie już pogo była z gatunku czegoś między zamieszkami a awanturą w karczmie. Młyn, ściana (nawet kilka razy), tłuczenie się z przypadkowym człowiekiem po brzuchach (tu nie wiem co mi do łba strzeliło, ale było wesoło). Po całości krótka rozmowa z Mikołajem (który po raz drugi odkrył co mam na plecach). I tak minął dzień pierwszy.

Sobota, czyli bieganie w kółko.

Prelekcje o 10:30 powinny być w jakiś sposób zakazane. Zwykle po prostu ludzie o tej porze śpią, tyle że Pyrkon w tym roku nie był jak zwykle. Przy tej ilości osób sala była pełna. Mam wrażenie, że jakbym robił prelekcję o 5 rano to też by się znalazły osoby chętne siedzieć w sali. Tym razem z prelekcji wyszedł panel z udziałem publiki. O granicy między grą a rzeczywistością  można posłuchać, zaś wygrał kolega który po prelekcji zapytał jaki był związek z tematem. Fakt, jeśli ktoś na prelkach z bloku RPG oczekuje ode mnie powagi jak przy bioetyce to się zawiedzie. Po prostu gdy słyszę, gdy ktoś śmiertelnie poważnie mówi o rzutach kostką, o hobby (zabawie) i rzuca teksty "proszę pana, pan mi nie przerywa" to mam wrażenie że nie łapie idei fandomu. Po tej prelce nastąpiła u mnie przerwa. Polegało to, z racji kolejek na większość punktów programu, łażeniu po targach oraz rozmowach z znajomymi. W sumie mało kiedy pojawiam się na innych punktach programu (i nie pamiętam kiedy byłem w Green Roomie). Około 13 udało się zebrać niewielką drużynę cosplayu Supernaturala. Zdjęcia jedyna jaki mam są z fotobudki Obozów (podlinkowane na Xweetus). I tak sobie chodziłem, aż znów znikłem na małe szamanie a potem na regenerację. Nie wiem czemu ale po musiałem odpocząć od tłumów. Za dużo się działo, a ja za mało spałem. Pojawiłem się przed pierwszą z prelekcji o Cyberpunku gdzie po raz kolejny musiałem się przebijać przez tłum (metodą na Mojżesza czyli używając laski do rozdzielenia tłumów). Mimo że sala była całkiem spora to konieczna była ewakuacja z racji BHP. Widocznie brak tlenu plus często kiepskie żarcie dawało pracę ratownikom medycznym. Serio, doceniam pracę Salowych, którzy i które mieli najbardziej parszywą robotę. Po prelekcji udałem się posłuchać Percivala. Jednak po drodze usłyszałem to... hymn Pyrkonu. Plus zobaczyłem Gambita z mikrofonem, co nigdy nie jest oznaką normalności. I Jezusa tańczącego na masce samochodu, co oznacza że jest epicko. Jako, że me czarne niczym czyste zło oczy nie mogły uznać wygranej dobra ruszyłem na maskę. Dla tych, którzy nie widzieli jeszcze filmików, tłum ludzi tańczył do Epic Sax Guy. Kiedy marynarka poleciała w tłum zaś ja wykonałem coś pomiędzy lekkim striptizem a powszechnym gwałtem na estetyce sam poleciałem za nią. Surfowanie po tłumie to coś pięknego. Rozważam wprowadzenie tego jako metody dostawania się na swe prelki. Po bansie i lansie poszedł czas na kolejny pomysł. Karteczka z "Oddaj Duszę" była ciekawym pomysłem ale bieganie z nią w wężu (trzymając w zębach) było weselsze. Chaos, dzika zabawa... tego mi brakowało. Po prostu to było coś innego niż snucie się po korytarzach, niż hejt wylewany przez fandom na fandom. A potem była wyprawa w deszczu i nastał smutny dzień.

Niedziela, czyli dziwny czas.


Ostatni dzień konwentu jest zawsze specyficzny. Widać wiele osób z bagażami, widać pożegnania. Pojawia się lekka nostalgia, stoiska ulegają zwijaniu (a Pyrkonowy Targ to dobra metoda aby przepuścić pół pensji). Dwie prelekcje, jedna za drugą przed nimi żegnanie się z ludźmi. Z osobami, które widuję rzadko, prawie nie gadam z nimi poza konwentami a mimo to uważam ich za znajomych (pozdrawiam Noir). Druga cześć prelekcji o Cyberpunku była w mniejszej sali. Gżdaczka została praktycznie wniesiona do sali i zatrzymała się przy mnie. Dopiero przekonanie, że faktycznie wszystko jest nagrywane pozwoliło zacząć w sali gdzie wymogi BHP były zachowane. Miłe jest gdy ludzie dosłownie walą drzwiami i oknami, jednak mniej fajne byłoby wynoszenie kogoś kto stracił przytomność. Następnie szybki transfer do sali gdzie udało się pomieścić wszystkich i prelekcja o siusianiu i kupkaniu oraz flakach, czyli gore. A po niej szybka ewakuacja na pociąg, który szlag trafił. 

Parę słów na koniec.


Czemu nie opisuję dokładnie swoich prelekcji? Bo nagrywam je po to, aby można było to usłyszeć, zaś plany są aby nagrywany był nie tylko głos ale i wizja oraz aby nadawać na żywo. 
Kiedy znów się spotkamy na konwencie? Nie mam pojęcia, pewnie niedługo jak gdzieś mnie będą chcieli. Na 90% na Opolconie i pewnie w Wawie. Polcon w tym roku jest nieludzko daleko dla mnie.
Kiedy następna notka, bardziej z jajami a nie z marudzeniem starca? Soon, pewnie w weekend.