Sunday 19 October 2014

10 grzechów prelegenta.

Bo nikt nie jest bez wad...


     Wydawać by się mogło, że zrobienie prelekcji, szczególnie jeśli ktoś zajmuje się tym dłużej niż jednorazowo, nie jest wybitnie trudne. Masz wiedzę na jakiś temat, stajesz przed salą pełną ludzi (chyba, że jesteś zbyt tępy aby prawidłowo opisać prelkę) i mówisz. Cóż, nie takie to łatwe. 10 lat jako prelegent (albo 11, nie jestem pewny) to i 10 rzeczy, których nie robić.

1. Zbyt wąski, niszowy temat.


     Ogólnie znanie się na tym o czym się mówi to dobry pomysł, chyba że nasza specjalizacja jest wybitnie wąska, także nie zainteresuje nikogo poza prowadzącym. Zrobienie prelekcji o tym, jak można sfinansować swoją planszówkę to dobry pomysł, czytanie FAQ do jednej z usług Steama to już pomysł wybitnie kiepski. Wina w takich wypadkach jest też po stronie orgów, którzy takie pomyłki puszczają.

2. Zbyt szeroki temat.


     Przeciwieństwo punktu powyżej, z czego warto zauważyć, że to nie jest wadą w bloku dla początkujących. Jak ktoś przyszedł na konwent, bo znajomi kazali i chce się w trakcie dowiedzieć o co chodzi z Supernaturalem albo RPGami, to wtedy ucieszy się na widok prelki "RPG dla noobów", gdzie ktoś wytłumaczy co kostki, podręczniki i czemu DeDek ssie. Jednak, jeśli widzę prelkę pt. "Wszystko o RPG" i ktoś przez 50 minut (tak, tyle trwa prelka, nie pełną godzinę) tłumaczy definicję to sala zaśnie. Ogólnie, jak ktoś śpi na prelekcji to prelegent nie do końca wie co robi.

3. Czytanie slajdów.


     Ogólnie ten punkt dotyczy każdego wystąpienia publicznego, gdzie korzystamy z prezentacji (za wyjątkiem przedszkola). Ludzie umieją czytać, więc czytanie za nich nie tylko jest nudne ale też po prostu obraża ludzi na sali. Wrzucenie na slajd punktów, aby wiedzieć o czym teraz gadać to dobry pomysł, czytanie notki biograficznej z Wikipedii to pomysł godny debila, a nie prelegenta.

4. Skupienie się na datach a nie wydarzeniach.


     Specjalizacja osób, które studiowały historię, podawanie dat i nazwisk jest fajne na zajęciach z historii, nie na prelekcji. Owszem, daty są ważne ale ludzi na sali zwykle interesuje to, co wtedy się działo, a nie podanie że herr Dutlezen spotkał herr Mutzinetaga i się wzajemnie zastrzelili. Chciałbym wiedzieć, czemu się zastrzelili, jak przebiegł pojedynek a nie że było to 3 lipca.

5. Olewania zegarka.


     Tu można dać ciała na dwa sposoby: skończyć za wcześnie albo za późno. W pierwszym przypadku ludzie na sali poczują się z lekka olani. Rekordzista skończył po 20 minutach, bo ludzie na sali wiedzieli co to piramida Maslowa (w wersji, która jest podawana w gimnazjum). No kto by się spodziewał, że ludzie znają najbardziej rozpoznawalną piramidę z psychologii? Drugim wypadek to ludzie, którzy nie panują nad czasem i włażą z swoją prelekcją na następną. Prelekcja trwa 50 minut po to, aby ludzie mogli wyjść z sali a następny prelegent się przygotować (czy to podłączając sprzęt czy po prostu stając gdzie trzeba). Jak ktoś przekracza ten czas to trzeba delikatnie wywalić z sal. Na szczęście większość prelegentów wychodzi z założenia, że szanujemy siebie wzajemnie.

6. Nie ogarnianie tematu.


     Jeśli robisz prelekcję na jakiś temat, upewnij się że go rozumiesz. Wiadomo, że na sali może być ktoś z większą wiedzą w danej dziedzinie, ale jeśli nie rozumiesz podstaw to wybacz, ale zrobisz z siebie pośmiewisko. Dlatego ja nie tykam tematów czysto historycznych, bo po prostu nie bawią mnie na tyle, aby nauczyć się wszystkich dat, nazwisk i tak dalej. I z tego powodu nie robię też prelekcji o tadżyckim fandomie kucyków Pony, bo temat nie ogarniam i nie czuję potrzeby ogarnąć.

7. No kurwa, bo kurwa...


     Rozumiem, że czasami można wstawić mniej cenzuralne słowo, szczególnie jeśli prelekcja dotyczy Kapitana Bomby, jednak zbudowanie wypowiedzi godnej tępego dresa oznacza tylko jedno: ktoś pomylił bramę z salą prelekcyjną. 

8. Yyyy, bo ja, yyyy, chciałem, yyy.


     Poprawna dykcja, brak zacięć i widocznej paniki na widok ludzi w sali to oznaka, że jesteś przygotowany. Dukanie, czytanie z kartki (serio, nie wiesz o czym masz mówić?), zacinanie się i rozpaczliwe rozglądanie się po sali to oznaka, że przestrzeliłeś z tematem. Dobra rada: znajdzie trzy-cztery osoby na sali, które was słuchają i patrzcie na nie, zmieniając "rozmówcę" co jakiś czas. Prosta sztuczka, która pozwala zebrać myśli do kupy.

9. Zbaczanie z tematu.


     Coś co zdarza mi się, chociaż zwykle anegdoty są związane z tematem prelekcji (nigdy nie mówiłem, że jestem prelegentem idealnym). Owszem, kilka historyjek, które są mniej więcej na temat nikomu nie zaszkodzi, a i ludzie słuchają uważniej. Jeśli jednak na prelekcji o Supernaturalu, prowadzący robi 15 minutowy wykład o tym, czemu nie lubi grochówki to możecie rzucić w niego krzesłem.

10. Brak interakcji z salą.


     Niektórzy prelegenci tak bardzo siebie kochają, że nie pozwalają innym się odzywać. Po prostu robią 50 minutowy monolog na dany temat i dziwią się, że wszystko było warsztatowo poprawnie a ludzie przysypiali albo sobie poszli. Cóż, jak pozwoli się sali zadawać pytania to nagle sala sama mówi o czym chce posłuchać. Albo wymieni się swoimi przemyśleniami. Jak sala ma mieć mordę w kubeł to po prostu oleje prelegenta. 

Coś na kształt podsumowania.


     Wiem, że powyższa lista nie jest jakaś super odkrywcza, ale ostatnio trafiłem na paru kretynów, którzy uznali że pusta sala na prelekcji to nie oznaka tego, że prelgent i orgowie dali dupy po całości. Inny "geniusz" uznał, że jak na 40 osób na sali 4 sobie słodko chrapią to też jest to norma konwentowa. Cóż, nie wiem, u mnie ludzie się odzywają a nie śpią.

No comments:

Post a Comment